imprezy,  relacja

Pogórze Ultra Trail – Maraton na Herby

– to na ile kilometrów, Panie Jemioła, ten maraton na Herby?
– Jakoś tak z 44 będzie 😉

A jak, na bogato! Jak cała impreza “PUT – Pogórze Ultra Trail“. Począwszy od ludowego zespołu na starcie (oraz na punkcie i na mecie), przez obficie oznakowaną trasę i syto wyposażone punkty, a skończywszy na urozmaiconych terenowo trasach, serwujących co i rusz piękne widoki .

Ale nie dla tych widoków w sobotę pobiegłem. Tzn. miałem zamiar pobiec dla nich i dla punktów, i atmosfery. Pięty wciąż niezagojone, od DFBG pobiegałem tylko 2x (dzień i dwa przed zawodami – żeby sprawdzić, w które buty zmieszczę stopy), więc kondycja żadna. W dodatku ratemytrail.com prognozował, że w pierwszej dziesiątce będzie kilku M40, więc choćbym mógł się ścigać, to nawet na kategorię szans nie miałem. Wziąłem więc kamerkę i chciałem coś tam ponagrywać podczas lajtowego biegu.

Jednak przed startem Gazela Ania, która na RMT ma konto premium, pokazała mi, że według prognozy powinienem być 17. No to już mi w głowie zasiała, że pasuje być w pierwszej 20-tce, bo jak to inaczej. No i lajtowe bieganie szlag trafił..

Ustawiam się w czubie startujących i ruszam w pierwszej 20-tce. Asfalt, kładka i pierwsze podejście. 200m w górę na Herby. Potem pofałdowane kilometry grzbietem. Lecę na progu mleczanowym. Gdy stromo, podchodzę. Oddech, nogi OK. Na zbiegach czuję bolące pięty, więc krok bardziej ostrożny i skrócony. Skoro już tacham ze sobą kamerę, to co jakiś czas coś tam nagrywam z trasy. A nudy nie ma – po ostatnich deszczach dużo odcinków śliskich, kałuże, błoto. Ale są też dziwne świeżo utwardzone odcinki leśnych dróg, na których można zapomnieć o patrzeniu pod nogi.

Po drodze mijam zawodników najdłuższego dystansu i w końcu wpadam na pierwszy punkt, z ekipami “Bieg Love’Las” i “Ultramaraton Magurski”. Dłużej niż potrzeba wcinam arbuzy, Asia uzupełnia mi flaska, zabieram kilka herbatników i ruszam dalej. Teraz znów łąki i wąskie ścieżki. Gdy mijam jakiś strumień, pochylam się nad nim, by zmoczyć buffa (zrobiło się już ciepło i lubię wtedy mieć na nadgarstku zimny buff). Podnoszę się i ruszam pod górkę za innym zawodnikiem. Po kilkudziesięciu metrach orientujemy się, że jesteśmy poza trasą, która powinna być poniżej po prawej. Jest nas czwórka. Próbujemy zbiec na rympał. Niestety nie ma innych zawodników, bo choć pokrzykujemy, to nikt nie odpowiada. Razem z Sabiną przebiegamy dwa wąwozy i w końcu widzimy dwójkę, która biegła z nami, ale wcześniej zawrócili do szlaku. Kilka minut straty, ale dla mnie najgorsze wybicie się z rytmu. Sabina odpala rakietę, a ja zaczynam już podchodzić, choć górka tego nie uzasadnia. Dopiero po chwili wyprzedzam Marka, którego wyprzedziłem przed strumieniem. Cóż, nieuwaga kosztuje.

Jest kolejny punkt, prowadzony przez “Dębicki Klub Biegacza Maratończyk”. Dziewczyny dwóją się i troją. Flask oddaję do uzupełnienia, a sam znów wcinam arbuzy z herbatnikami. Znów dłużej niż potrzeba, ale czuję, że powoli tracę chęć ścigania. Zaczynają boleć kolana, a przede wszystkim brak siły w udach. Tętno spada, a nogi nie są w stanie mnie napędzać. Do tego gdzieś stłukłem palucha i teraz boli mnie przy wybiciu. Minęło mnie kilku rywali, po chwili mija też Ania (tak od przemiany mojego lajtowego biegu w zawody).

W końcu jest trzeci punkt, “Malopolskabiega”. Zamieniam kilka zdań z Agą (mam ochotę w przyszłym roku u nich wystartować) oraz z Sabiną, która z koleżanką biegnie krótszy dystans. Z arbuzami w dłoni, ruszam dalej marszem. Zaraz zacznie się długi podbieg do ostatniego punktu. Wydawało mi się, że był taką utwardzoną kamieniami drogą, a teraz to asfalt, który paruje lekko kropiącym deszczem. Dużo idę, ale i nieco podbieguję. Wcześniej za dużo piłem i już zaczynało mi bulgotać w brzuchu.

Na punkcie “Butyjana.pl & PODIUM” wcinam herbatniki i żelki, a na drogę biorę od Justyny duży kawał arbuza i truchtam dalej. Teraz jest mnóstwo zawodników z krótszych dystansów. Z jednej strony jest fajnie, bo ktoś obok biegnie, ale to raczej nie zające, więc trzeba wyprzedzać. Na szczęście w większości robią miejsce, więc choć bolą stopy, to usiłuję wykorzystać zbiegi, a później asfalt, który ciągnie się już do mety. Oczywiście kiepsko się na stromym zbiegu, bo jednak stopy bolą i biegnę znacznie wolniej niż należałoby :/

W końcu jest most na Wisłoku i zaraz za nim schron kolejowy. Świecą tylko symboliczne lampy i w środku jest naprawdę ciemno. Pamiętam, że pod nogami jest równo, więc lecę pomimo licznych kałuż, bo jest przyjemnie chłodno. Ale tunel szybko się kończy, znów słońce i brukowany odcinek nieprzyjazny stopom. A potem chodnik (jakoś tak dłużący się) i w końcu upragniona meta.

Odbieram medal i idę w kierunku basenu, żeby zrzucić buty i ulżyć stopom, zanurzając je w zimnej wodzie. W basenie już bawi spore towarzystwo, ale robią miejsce. A potem wspólne zdjęcia, pogaduchy, zdjęcia, pogaduchy i powrót do Rzeszowa.

A jak z miejscem? No RMT się mylił – ukończyłem 18-ty ;] W dodatku na czwartym miejscu w kategorii. Brakło mi prawie 15 minut, więc sporo, ale i tak zły jestem na zgubienie się, na obżeranie arbuzami, na szybką dyszkę w piątek, na niezregenerowane stopy. A miałem się nie ścigać.

Brawa dla Organizatorów za kolejną udaną imprezę. Brawa dla uczestników za wyniki, bo przy błotku i parnocie było ciężej niż zwykle.

#BiegamwRz #zawody #put

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *