IV Bieg Beskidnika
relacja

IV Bieg Beskidnika

Wyobraźcie sobie terenowy bieg we wrześniowy weekend. Niech będzie przebiegał po terenach Magurskiego Parku Narodowego, oferując ciekawą trasę przy okolicznych atrakcjach przyrody. Albo dwie trasy, krótszą (6km) i dłuższą (21km). Trasę urozmaiconą terenowo, z dwoma ostrymi podbiegami i długim technicznym zbiegiem. W tym czasie niech dzieciaki mają biegi młodzieżowe i strefę zabaw. Na koniec niech na biegaczy czeka pyszna grochówka z wojskowej kuchni, masaże oraz pogawędki podczas pieczenia kiełbasek na ognisku. Wszystko w wesołej atmosferze, bez komercyjnego zadęcia. Dla zawodników oczywiście medal, a w pakiecie chusta wielofunkcyjna. To wszystko z wpisowym w wysokości 30 złotych. Byłem na takim biegu 🙂

Byłem na takim biegu już dwa razy. Rok temu uczestniczyłem jako wolontariusz (oprócz pomocy przy (roz/s)kładaniu strefy startu, przebyłem dłuższą trasę jako “czerwona latarnia’, tj. osoba biegnąca za ostatnim zawodnikiem), a w tym roku pojechałem w dwojakiej roli – jako wolontariusz i jako biegacz. Tak spodobała mi się ubiegłoroczna trasa, że postanowiłem sprawdzić ile zajmie mi jej przebiegnięcie 😉

Do Folusza na Bieg Beskidnika przyjechałem już dzień wcześniej. Razem z innymi wolontariuszami rozkładaliśmy strefę startu i znakowaliśmy trasę. Wieczorem trochę biesiadowania, a rankiem desant do dalszej pracy w Strefie Startu/Biurze Zawodów 🙂

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, niebo, na zewnątrz i przyroda
Desant złapany w momencie lądowania na placu. To do roboty 😉

Następnie wskoczyłem w biegowe wdzianko i ruszyłem z całym tłumem biegaczy. Ustawiłem się za daleko (nie wiem kiedy tego się oduczę) i pierwszy kilometr przedzierałem się w przód, wyprzedzając wolniejszych. Gdy w końcu skręciliśmy w wąską leśną ścieżkę, wyprzedzać było już ciężko, ale i chyba znalazłem swoje miejsce, bo akurat zaczęły się wzniosy (10%) przy Wodospadzie i tam odpuściłem do szybkiego marszu.

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, drzewo, spodenki, roślina, na zewnątrz i przyroda
Oj, górki przy wodospadzie i na 8.km dają popalić.

A potem znowu bieg i 2-3 zawodników zostaje w tyle. Teraz Diabli Kamień i wąska ścieżka po dużych kamieniach – tutaj ostrożnie, żeby nie zrobić sobie kuku, ale 4.km przeleciałem w 4:56 (tym razem było 100m w dół). Na wypłaszczeniu znów gazu i kolejne osoby w tyle, ale niektórzy też przyspieszają, a w dodatku zaczyna się w górę. Ustawiam się w grupce o odpowiadającym mi tempie i próbuję napierać (kolejno 5:22, 6:03, 6:37). Gdy w między czasie grupa się rozpada, za każdym razem usiłuję się podpinać do najszybszego. Ale w końcu odpadam, nie jestem w stanie biec nawet “drobiąc jak gejsza” – 8.km, ze 150m wzniosem, robię w 10:27.

Na 9-tym kilometrze w końcu osiągam szczyt i teraz czekają mnie głównie zbiegi. Ruszam żwawym biegiem. Przede mną punkt żywieniowy, który mijam w pełnym pędzie, słysząc tylko kolegę, witającego mnie wesołym “Senior Arcadio Morales”. Chyba pierwszy raz omijam punkt w biegu terenowym. Mam przy sobie jednego batona (przed startem poczęstował mnie kolega Mariusz) i pół 500ml flaska z izo, a przede mną jeszcze 12km. Ale nie mam czasu na zatrzymywanie się, za dużo straciłem na podejściach.

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, dziecko, spodenki, drzewo, buty, na zewnątrz i przyroda
Pierwszy punt żywieniowy mijam na pełnym pędzie. To mój pierwszy półmaraton, w którym nie zatrzymałem się na żadnym punkcie.

W którymś momencie zerkam na zegarek i.. zamrożony ekran wskazuje podsumowanie 9-go kilometra! Mój Garmin nie reaguje na żadne przyciski, tracę kontrolę nad tempem i prognozowanym czasem. Nie to, że liczyłem na super wynik – chciałem zmieścić się w 2h. Ale fakt, że w połowie biegu przestaje działać zegarek, jednak trochę wytrąca z równowagi. Dalej przebieram nogami, forsując się na czoło grupy, ale irytuje mnie nawet gość na rowerze, który asystuje dziewczynie za mną i co chwila albo jest zaraz za moimi placami, albo wyprzedza mnie, by ustawić się w dogodnych miejscach i robić jej fotki/dokarmiać(?). Biegnąć, wyciągam z keiszeni telefon i odpalam Endomondo; będę miał choć jakiś materiał do analizy post factum :/
Zostawiam ich w końcu w tyle i czuję, że biegnie za mną jeden lub dwóch chłopaków. Utrzymuję się na przedzie, więc pozwalam sobie nawet na zjedzenie batona, a potem zwalniam nieco i pytam gościa za mną jakie mamy tempo, bo siadł mi zegarek i nie wiem czy dobrze lecę (dopiero ~12km; czuję się dobrze, ale jeśli lecę za szybko, to może nie starczyć sił, a jak za wolno, to.. do dupy). Odkrzykuje mi, że 5:12. Myślę “nie jest źle”. I trochę przyspieszam 😉

Z naprzeciw nadbiega gość, który już chyba ukończył (biegł krótszą trasę?) i zaczyna asystować gostkowi za mną. Nie przeszkadza mi to, bo znam trasę i wiem, że jeśli nic nie skopię, to powinienem tylko zwiększać przewagę na czekających nas kamienistych zbiegach.
Z daleka słyszę hałas drugiego punktu żywieniowego. We flasku resztka izo, ale tutaj też nie mam absolutnie zamiaru się zatrzymywać. Do końca jakieś 6km, dociągnę nawet na oparach, tym bardziej, że już tylko w dół. Na punkcie jednak stoją dzieciaki z kubkami pełnymi coli. Chwytam jeden i wylewam (głównie) do gardła zawartość. O! cudowne dzieci; teraz będę leciał 😀

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, drzewo, na zewnątrz i przyroda
To co lubię najbardziej – trudne szybkie zbiegi

Przede mną przyjemne ścieżki, wijące się w esy-floresy. Nierówne i kręte, wymagające umiejętności lub brawury 😉 A potem odcinek, który większość wstrzymuje – zbieg kamienistym wąwozem z wystającymi korzeniami. Z daleka pokrzykuję na biegaczy przede mną “lewa/prawa moja!”. Niektórzy, słysząc tupot, sami się odsuwają na skraj; “dzięki!”. W końcu łączka i teraz długi zbieg resztkami starej technicznej drogi, gdzie jeszcze stoją wolo z punktu dla krótszej trasy. Wg. Endo te dwa km zrobiłem w tempie 4:28 i 3:57 :]

Przede mną strumyczek, nad którym przelatuję i jakieś 1,5km asfaltu. Umęczył mnie, bo bez zegarka nie wiedziałem jak jest daleko i każdy zakręt wydawał mi się już ostatnim. Gnam więc tym asfaltem. Zawodników mało. Dobiegając do idącego z przeciwka turysty, pytam go o godzinę. “11:52” A zatem, jeśli wystartowaliśmy punktualnie, to zmieszczę się w 2h.
Za którymś zakrętem czeka na mnie córka (“ojej, jak słodko! przemiłe uczucie, gdy bliski czeka na ciebie na mecie”). Próbuje biec ze mną, ale odpada, tym bardziej, że widząc metę jeszcze przyspieszam (wg. Endo leciałem poniżej 4:00, a końcowe kilkaset metrów poniżej 3:00). Przebiegam przez metę i, tradycyjnie, padam na kolana, łapiąc oddech. Medal na szyję, uścisk ręki jakiegoś ‘garniaka’ i wracam po butelkę z wodą, a następnie po córkę. Teraz możemy iść na grochówkę ;D

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba, drzewo, roślina, dziecko, buty, na zewnątrz, przyroda i woda
Jeszcze przelot nad strumykiem i zaraz będzie meta

Dwie godziny złamane, 21.km trasę z 610m przewyższenia ukończyłem w ok 1h 55minut (brutto). Najszybszemu zajęło to 1:31, ale jestem zadowolony ze swojego czasu (tym bardziej , gdy wziąć pod uwagę moją ‘cinkość’ w podbiegach (i kilka piw poprzedniego wieczoru)) . W dodatku pierwszy raz zrobiłem zawody bez korzystania z punktów żywieniowych, lecąc maksymalnie odciążony. Mogłem zabrać ze sobą żel lub dwa zamiast batona lub jeszcze ze dwa dextro, ale jakoś poszło i wiem, że spokojnie krótkie biegi mogę robić bez straty czasu na zatrzymywanie się na punktach, a wcale nie potrzeba kamizelek czy pasów (wystarczą dobre trailowe spodenki z Decathlonu 😉

Oj, to był dobry weekend. Przyjemny czas z córką w gronie biegowych znajomych. Pomaganie przy organizacji biegu. (Nieco też stresu, ale kto by pamiętał.) Trochę biegowego wysiłku w przyjemnych okolicznościach przyrody. Dużo słońca i uśmiechów.
Dziękuję i do zobaczenia za rok 🙂

Obraz może zawierać: 1 osoba, uśmiecha się, broda i kapelusz
“Oj, ależ się ubawiłem ;)” To już rozluźnienie po biegu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *