relacja

Bieg 7 Dolin – 100km męki

Moim biegowym celem w tym roku było przebiegnięcie 100km w jednej aktywności. Dla jego realizacji zaplanowałem udział w trzech biegach na tym dystansie (w razie, gdyby za pierwszym razem coś poszło nie tak). Były to:
1) Ultramaraton Podkarpacki na trasie UP115 – 116,26 km, +/- 1804 m przewyższeń;
2) Gorce Ultra Trail na trasie GUT102 – 101.85 km, +/- 4291 m przewyższeń;
3) Bieg 7 Dolin na trasie 100km, czyli 100km, +/- 3970 m przewyższeń.

Tak się stało, że satysfakcjonująco zdołałem ukończyć już pierwszy bieg. Do drugiego podchodziłem więc swobodniej; świadom, że choć będzie dwa razy więcej przewyższeń, to jednak krótszy i.. “setka nie jest taka straszna” 😉 Ukończyłem go też nienajgorzej i w bardzo dobrej kondycji.
Do trzeciego więc, z przewyższeniami mniejszymi niż drugi, podszedłem totalnie lekceważąco. Do tego stopnia, że nie bookowałem noclegu (planowałem przyjechać do Krynicy wieczorem, pochodzić po deptaku, ewentualnie drzemnąć gdzieś na ławce i o 2am wystartować). Byłem uspokojony (fałszywie) swoją pozycją na liście biegaczy górskich, uważałem, że mięśnie pamiętają i nawet odpuszczenie treningów dużo nie popsuje. Generalnie nastawiałem się na ukończenie w 13-13,5h, czyli tempo poniżej 8′. Rzeczywistość sprowadziła mnie na ziemię 🙂

Nawet transport ogarniałem na ostatnią chwilę i przy okazji jego ogarniania, dwa dni przed biegiem, dowiedziałem się od znajomej biegaczki, że jest możliwość rezerwacji darmowego noclegu w pawilonie Festiwalu. Zarezerwowałem więc i dalej brnąłem w lekceważenie, bo uznałem, że nie chce mi się brać karimatu, że zdrzemnę się na podłodze. nie brałem też żadnych długich spodni (po co brać wielki plecak).

Zajechaliśmy wiec do Krynicy na 19-tą w piątek. Odbiór pakietu. Wspólne zdjęcie z biegaczami z drużyny firmowej i szukam pawilonu. Był na tyłach sceny. Twarda podłoga, szczeliny na łączeniach, hałas od sceny (nie narzekam! był za darmo, były zgodne z opisem warunki turystyczne). Kilku biegaczy już zajęło miejsca. Rozłożyłem się przy tylnej ścianie, ale uznałem, że przy bocznej będzie mniej wiało. Przygotowałem strój na bieg. Spakowałem kamizelkę – nie brałem wody, bo ciężka (!), więc jeszcze spacer na miasto by coś kupić 😉 Wpadłem na odprawę, ale nic odkrywczego, pogadałem ze spotkanymi znajomymi i ruszyłem na poszukiwania prysznica dla biegaczy. Szybki prysznic i gdzieś ok 22, zasuwam się w śpiworze. A na zewnątrz hałasy. Jakiś bieg finiszuje. Za chwilę start innego. W śpiworze chłodno (ja planowałem przekimać na zewnątrz??). Coś tam może pospałem, aż nagle wibruje ręka – czas wstawać i szykować się na start.

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba i w budynku
Noc przed biegiem. Pawilon noclegowy na tyłach sceny (pomiędzy koncertami i startami udało się złapać 2h snu). Obok leżą rzeczy przygotowane do odniesienia na przepaki.

Ubieram się w krótkie spodenki, getry, stuptuty i (niewiadomopoco! w razie jakby było błoto?) wodoodporne skarpety. Na górę koszulka, rękawki i wiatrówka oraz kamizelka biegowa i czołówka. Ruszamy, wpierw po płaskim deptaku, zaraz pod górkę. Gorąco! Zatrzymuję się, by zdjąć kurtkę. Mija mnie tłum biegaczy. Lecę dalej, teraz jestem w grupie za wolnej dla mnie i przepycham się do przodu. Kiedy jednak zaczynają się węższe ścieżki biegnę w wolnym wężu. Pierwsze lekkie podbiegi, gorąco w stopy! Na 10.km dobiegam do jakiegoś pensjonatu, siadam przy stołach i zmieniam skarpety. biegnę dalej i tak myślę, że to kolejny raz gdy niepotrzebnie je ubrałem, a wszystko dlatego, że wydałem stówkę i chyba potrzebuję sobie zracjonalizować potrzebę ich zakupu i stąd zakładam przy każdej okazji. Jak pacan jakiś 🙁

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi i na zewnątrz
Tuż przed startem. Tradycyjnie – ubrany jak na Syberię, zaraz rozpocznę przegrzewanie ;/

Dalej biegnie się zdecydowanie lepiej. Tłum się przerzedza, można trzymać swoje tempo. Ładne, dość szerokie dróżki, jest przyjemnie. Dobiegam do pierwszego punktu na 22.km. Zaskakuje mnie obsługa, bo przyzwyczajony do wesołej atmosfery ultra, tutaj widzę wolontariuszy stojących za ladą niczym pani w mięsnym. Uzupełniam flaska, zgarniam kilka owoców i lecę dalej.

Czasy kolejnych kilometrów oscylują w granicach 6-7 minut. Następny punkt żywnościowy jest w Rytrze na 36.km. Tam dobiegam po 4,5h jeszcze w nie najgorzej formie, ale już odczuwam zmęczenie. W Rytrze jest przepak, w którym mam butelkę z colą (na punkcie miało nie być). Uzupełniam więc flaska i butelkę. Na punkcie mnóstwo ludzi, bo startują stąd biegacze z dystansu 64km. Puszczają ich pojedynczo co 5 sekund. Kiedy więc ruszam dalej (a jest pod górkę), to co i rusz wyprzedzają mnie świeży zawodnicy. Działa to na mnie demobilizująco. Tym bardziej, że na kolejnych 9km spinamy się z 400m na 1170, do Hali Przehyba. Na tym odcinku poddaję się. Jestem totalnie zmęczony. Kolejne kilometry zajmują mi 10, 11, nawet 14 minut. Mija mnie biegacz z Rzeszowa (pozdrawiam Piotr), z którym rozmawiałem na starcie i miał plan na 14h. Jestem zmęczony i zły. Zły na siebie, że tak zlekceważyłem ten bieg, że w sierpniu przez 18 dni nie zrobiłem ani km biegu. Niby jem i piję jak trzeba, ale sil ubywa mi zdecydowanie szybko. Do tego te kamieniste ścieżki, po których ciężko biec, bo kamyki ruszają się pod nogami (są nie dość duże by po nich stąpać, ale za duże by po prostu biec). Postanawiam, że kładę lagę – po prostu jakoś doczłapię by odebrać medal i koszulkę, ale rezygnuję z zarzynania się i walki o założony czas, bo to poza moim zasięgiem.

W końcu docieram do schroniska Przehyba. Tutaj poprawia mi się nastrój, bo gra góralska kapela, wolontariusze częstują wesoło pokrzykując. Ta! poznaję te kolczyki, to Viola z ekipą z GUT! Tutaj musi panować atmosfera ultra 😀 Aż szkoda, że trzeba lecieć dalej. Znów kilka km pod górkę, ale biegnie mi się lepiej, mijam nawet kilku biegaczy, w tym kolejnego z Rzeszowa, który mnie rozpoznaje z bloga (pozdrawiam Tomek). Jednak przypływ sił nie trwa długo. Zaczynają się zbiegi, a ja rzadko biegnę szybciej niż 7:00. Te kamyki mnie wykańczają. Na dodatek, w którymś momencie zawadzam o jakiś nogą i robię fikołka. Rozwalam palce, obdzieram nogę i uginam kijek. Fuck! Okulary na szczęście całe. Turlam się jakoś dalej. Przy grupce domów zauważam 3-4 wiadra z wodą – któs wystawił dla biegaczy! Obmywam się z krwi, zwilżam czapkę i buffa. Już niedługo kolejny punkt żywieniowy, a na nim ciepłe żarcie i przepak.

Piwniczna Zdrój, 66.km (już prawie 9h w trasie). Zanim dobiegłem na kemping, Gallowayem zrobiłem długi płaski odcinek chodnikiem wzdłuż Popradu – jest gorąco, zupełnie nie chce mi się biec. Gdy wkraczam na punkt, wolontariusze krzyczą mój numer i lecą po worek z przepakiem. Mam tam na zmianę świeżą koszulkę i buffa. Rozglądam się za medykiem, by przemyć porządnie otarcia, chwytam też ziemniaka do jedzenia. Rozglądam się za wolo z moim przepakiem, ale nie widzę nigdzie. Biorę kolejne ziemniaki i siadam by zjeść. Są pyszne z solą. Olewam przepak, jestem śmierdzący i mokry, doskonale pasuje to do mojego nastawienia. Wolo, który miał znaleźć medyka gdzieś zaginął – kurde, ale mają tu bajzel. Uzupełniam bukłak, flaska i butelkę. Zjadam jakieś owoce i ruszam na most. Potem pod górę przy głośnym dopingu poprzebieranych dzieciaków – są miłe, ale jestem tak umordowany, że działają mina nerwy. W końcu ostatnie domy zostają w tyle i znów truchtanie polnymi dróżkami.

Przed kolejnym podejściem dogania mnie, poznany na Łemkowynie, Kamil z kolegą. Opowiada, że jego przepak zgubili. Jest w znacznie lepszej formie ode mnie, więc zostawia nas i leci dalej. Trochę rozmawiam z nowym znajomym, potem zostawiam go na zbiegu, on dogania mnie na podejściu i tak kilka razy 😉
Jakoś docieram do następnego punktu – Hotel Wierchomla, 77km ( i niemal 11h biegu). Punkt prowadzi ekipa Rzeźnika, jest więc gwarno, wolontariusze wychodzą z inicjatywą, pomagając napełniać bidony. Są miski do obmycia się wodą. Tutaj nie zabawiam długo, ruszam tym swoim żółwim tempem. Kawałek za punktem siedzi chłopczyk przy stoliku z wodą, zaprasza, ale wszyscy dopiero co pili, wiec tylko nieliczni podchodzą (chyba tylko dla frajdy chłopca) i się częstują. Po drodze mija mnie biegacz z krótszego dystansu i pozdrawia, rozpoznając z bloga. Miłe 🙂 On leci dalej, a ja snuję się za nim. Teraz podejście pod jakiś wyciąg (2km z 15% wznosem). Długa linia biegaczy, chyba nikt nie biegnie. Słońce grzeje, śmierdzą odchody wypasanych owiec. Sielanka. W końcu osiągam szczyt. Chwila wypłaszczenia i zbieg w dół innym stokiem. O cholera! nie myślałem, że kiedykolwiek tak zmęczy mnie zbieg. Stromo, znów te wściekłe rozmiary kamyków. Chwilami przechodzę do marszu, bo nie daję rady. Bolało mnie psychicznie, że idę, ale bolało mnie fizycznie, gdy próbowałem zbiegać. Tragedia. Na osłodę, przy stoku jest fotograf – będzie jakieś zdjęcie z biegu 😉

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba, ludzie stoją, buty, na zewnątrz i przyroda
Podczas zbiegu do Szczawnika. Oj, ten zbieg mnie umęczył!

Dobiegam do ulicy. Tam znajomy z Magurskiego (pozdrawiam Mariusz) czeka na biegnącą żonę. Pyta nie czy czegoś potrzebuję, ale nic mi nie trzeba. Poza metą. Powoli klepię asfalt pod górę. Zauważam strumień niedaleko, więc idę się obmyć. Zaczynają się strome odcinki, większość trasy po prostu idę. Jestem zmęczony i jest mi wszystko jedno. Dogania mnie kolega z firmy (pozdrawiam Marcin), który leci B7D35, wesoły pyka nam fotkę i chwilę truchtamy razem, ale zaraz odpadam.

Obraz może zawierać: 3 osoby, uśmiechnięci ludzie, fotka z ręki, na zewnątrz, przyroda i zbliżenie
Gdzieś na 85.km dogonił mnie kolega z B7D34. Wyglądam na nieco zmordowanego, co? 😉

W końcu ostatni punkt żywieniowy – Bacówka pod Wierchomlą, 88km (prawie 13h biegu, wg. planu powinienem właśnie kończyć. Dobre sobie!) A na punkcie anioły, podchodzi do mnie kobieta z namoczonymi gąbkami i obmywa twarz, ręce. Zauważa, że mam obdarte kolana i obmywa nogi (scena niemal biblijna 🙂 Idę coś zjeść, pytam o herbatę, bo brzuch dopomina się czegoś ciepłego, a kobieta proponuje mi.. rosół. O ludzie! dziękuję! Wypijam kubek, potem drugi. Łapię jakieś żarcie w ręce i ruszam dalej. Doganiam Marcina (krótsze dystansy miały osobny punkt (żeby nam nie wyjadać frykasów 😉 ) i chwilę znów lecimy razem, ale tylko na chwilę odzyskałem siły, podbiegi wciąż nie dla mnie.

Wdrapuję się w końcu na Runek (1080m) i stąd już głownie zbiegi. Na szczęście takie jak lubię, uklepana ziemia lub nieliczne duże kamienie. Odzyskuję siły i wyprzedzam wielu biegaczy. Mijam blondynkę z ładnym warkoczem, którą pamiętam z asfaltu przed Wierhomlą. Wtedy pędziła popędzana przez chłopaka – teraz kuśtyka smutno, pewnie kostka lub kolano. Do mety zostaje mi ostatnia dyszka. Przy “ścieżce w koronach drzew” mijam Kubę, który leci B7D35 (pozdrawiam 😉 Przy trasie coraz więcej turystów, klaszczą i dopingują. Robi się przyjemniej na sercu, choć wiem, że skopałem ten bieg i nawet najlepszy finisz nie poprawi mi nastroju.
W końcu zabudowania Krynicy. Wbieg na deptak i sprint ku mecie. 14h 16 min. Masakra. Do tego zegarek pokazuje, że brakuje 100m do pełnych 100km. Zdejmuję więc chipa i lecę na deptak ‘dokręcić’ brakujące metry – nie ma bata, aplikacja biegowa musi odnotować trzecią setkę 😉

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba i na zewnątrz
Po przekroczeniu mety, okazało się, że zegarek zliczył 99,7km – jak w początkach biegania, poszedłem po deptaku, dokręcić do pełnych 100 😉

Wracam do strefy mety by porobić pamiątkowe zdjęcia. Zganiam kolejne puszki 0% piwa. Teraz czas na doprowadzenie się do porządku. Odbieram przepak i depozyt. Po drodze spotykam Jacka Denekę, który foci moją umęczoną głowę.
Teraz prysznic i posiłek regeneracyjny w pijalni. Próbuję ogarnąć transport do Rzeszowa, ale nikt znajomy nie wraca w sobotę. Cóż, będzie druga noc w pawilonie noclegowym Festiwalu. Umęczony biegiem, pewnie prześpię ją bez względu na warunki. Mam wolny wieczór, więc idę obejrzeć expo (nie tylko sportowy asortyment, bo są też stoiska promocyjne regionów, z ciekawymi informatorami), a potem na masaże dla zawodników. trochę dopinguję finiszujących zawodników, a w końcu zawijam się w śpiwór.

Obraz może zawierać: 1 osoba, broda, na zewnątrz i zbliżenie
W drodze do depozytu. (Jak ja przez 100km niosłem tę wielką głowę ;o

Pierwszy raz uczestniczyłem w tak dużej ‘machinie biegowej’; przez trzy dni Festiwalu praktycznie cały czas startował lub finiszował jakiś bieg. Poza tym koncerty, expo i codzienne atrakcje Krynicy Zdrój. To była moja trzecia ‘setka’ w tym roku i podszedłem do niej bardzo lekceważąco. Odebrałem nauczkę; bieg ukończyłem mocno sponiewierany, sporo po zaplanowanym czasie. Co prawda jako 133 na 445 osób, które ukończyły (ok 540 wystartowało), ale to był mój najgorszy tegoroczny start.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *