relacja

Gorce Ultra Trail (cz. 2/3)

W pierwszej części relacji z GUT102 dobiegałem do przepaku..
Gdy zbiegam lasem już z daleka słychać hałas punktu w Rzekach (8h25m). Wybiegam z lasu na jakąś podmokłą łączkę i otaśmowaną ścieżką docieram na gwarny punkt. Witają mnie znajomi wolo, przybijam piątkę z Andrzejem, Mariusz zajmuje się uzupełnianiem plecaka, a ja pożywiam się pomidorówką z ryżem. ‘Puszczański’ kolega Michał już wybiega z punktu. Przynoszą mi mój worek z przepakiem. Zsuwam buty, skarpety i myję nogi, które wycieram zdjętą koszulką i smaruję Nivea Baby przeciw odparzeniom. Widzę, że z aparatem zasadza się na mnie Jacek Deneka (no to bieg udany, foty będą 😉 Któryś z biegaczy dopytuje wolo co to za butelki mają i okazuje się, że na puncie jest piwko :)) No to z radością duldam chmielowe bąbelki (od coli już mi cierpną zęby (choć po każdym piciu coli, płukam usta łykiem wody)). Ubieram świeże skarpety, koszulkę i buff na nadgarstek. Zarzucam plecak, od gospodyń porywam jeszcze drożdżowe ciasto i w końcu wybiegam z punktu – straciłem ponad 15 minut, ale wciąż mam prawie godzinę zapasu w stosunku do ustawionego w zegarku ‘partnera’ z czasem 15:30.

Teraz kawałek asfaltem, ale ciężko biec najedzonym, więc trochę idę, trochę truchtam. Zaczyna się polna droga (na środku stoi tyłem Mućka, do której gadam głośno, by jej nie zaskoczyć), potem ścieżka w górę. Na punkcie dołączyli biegacze z GUT84, więc niby fajnie, bo na szlaku nie jest się samemu, ale z drugiej strony biegną innym tempem, nie wiadomo czy to rywal do pozycji czy nie ;]
Trasa jest mniej lub bardziej pod górkę, w stronę przełęczy Przysłop, a dalej żółtym szlakiem przez Jasień (1062m) na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, Mogielicę (1171m). A potem to co tygryski lubią najbardziej, czyli zbieg do Szczawy, gdzie jest czwarty punkt żywieniowy.

W Szczawie o mało się nie gubię, bo track w zegarku wiedzie w lewo, ale zagadnięty przeze mnie strażak zabezpieczający przejście przez ulicę kieruje w prawo do punktu z matą rejestrującą czas (84km, 11h44m). Tradycyjnie dostawiam się do arbuzów, łapię też miskę zupy jarzynowej, drożdżówkę i zaliczam łazienkę w celu opłukania głowy i namoczenia buffa. Zajmuje mi to 4 minuty.
Teraz nieprzyjemny, niezbyt_strony_ale_jednak_męczący fragment asfaltem pod górę. W końcu zejście na leśną ścieżkę. Robi się jeszcze bardziej stromo i kamieniście. Napotkani po drodze rowerzyści (jak oni jeżdżą po tych kamieniach?!?), pocieszają, że do szczytu niedaleko. Kiedy masz w nogach 90km, to nic nie jest niedaleko ;p Ale w końcu jest szczyt – Gorc (1228m) – przy którym znów czai się UltraLovers – wyskakuję do zdjęcia, ale nie zgrywamy się i zamiast tego mam dwie fotki w biegu 🙂 Teraz już ma być tylko z górki ;D

Na trasie robi się tłoczniej, bo dołączają teraz biegacz z GUT48. Wiem, że zostało mi mniej niż 10km do mety. Przez to 8km podejście straciłem sporo z wypracowanej względem celu przewagi (niektóre kilometrówki robiłem w nawet 20minut) i teraz czas to nadrabiać. Wypuszczam więc nogi swobodnie i mknę. Pozdrawia mnie ‘puszczański’ kolega, który leci GUT84 i którego minąłbym mimo, zafiksowany na tempie. Wpadam w jakąś błotnistą drogę, ludzie tutaj ostrożnie idą (!?), więc z daleka krzyczę “uwaga, chlapię” lub “lewa moja!” i napieram w okolicach 5:00. Błoto zasysa buty, ale zawiązane na dodatkową dziurkę, trzymają się na stopach, a ja pędzę w dół. Na którymś z wcześniejszych zbiegów nadwyrężyłem kostkę i teraz, gdy krzywo staję na czający się w błocie kamień, a syczę z bólu, ale to przecież końcówka – albo wycisnę maksymalnie dobry czas albo jakoś dokuśtykam 😉
Nagle taśmy kierują z drogi na jakąś łączkę i.. robi się pod górkę. W dodatku zbocze nachylone w prawo, co powoduje ból wyginanej kostki (urażanej dodatkowo z zewnątrz wysoką cholewką XT7). Oj, poleciały długie mięsne wiązanki – to teraz nie mam szans zmieścić się w 14:30! Na szczęście podejście szybko się kończy i znów jest zbieg; teraz suchą choć mocno kamienistą drogą. Zbiegam jak wariat, a ludzie usuwają się z drogi (mijany gostek krzyczy do idącej przed nim dziewczyny “uwaga, biegnie z góry!“, a gdy go mijam i zauważa mój numer, dodaje “to stodwójka, bohater!” – no co, mile łechce próżność 😉

W końcu jest asfalt Ochotnicy Dolnej i widać rzekę. Doganiam gostka, który mobilizował mnie na podejściu w Szczawie. Przede mną dwóch chłopaków, którzy.. idą. Kurcze, to ostatni kilometr – jeśli nie mam otwartego złamania, to trzeba biec ;] Słychać już metę, teraz tylko w bród przez rzeczkę (i tak mam buty brudne jak cholera), wspięcie się na przeciwległy brzeg i, przy dopingu kibiców, META! Czas 14:15:47 i miejsce 21 na 110 finiszujących.

Teraz uściski, gratulacje, piwo, kasza z czymś i.. lądowanie, uspokojenie emocji. Kolejka do prysznica, świeże ciuchy, wypatrywanie kolegów z Puszczy Bydgoskiej, wspólne zdjęcia. I wycieczka do sklepu, bo nabrałem takiej ochoty na lody, że muszę już-teraz zjeść. Wszędzie w klapeczkach, by dać odetchnąć stopom, które tak dobrze dziś współpracowały. Tak, druga setka za mną. Teraz jeszcze wrześniowe “7 Dolin” i można coraz konkretniej myśleć o przyszłorocznych 100 milach (którym coraz mocniej drepce po plecach 240km 😉
Ale to jeszcze czas, na razie przede mnę niedziela pod Gorcem, gdzie na punkcie żywieniowym będę podejmował zawodników z 12 i 20km trasy.
[ciąg dalszy..]

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *