relacja

VI Ultramaraton Podkarpacki (cz.2/2)

Wizyta zarówno na punkcie w Tycznie, jak i na Grzybku, to oddanie się w troskliwe ręce wolontariuszy. Nieliczność grupy startujących na trasie UP115 dodatkowo sprzyjała temu, że wpadając na punkt słyszałem kilka osób dopytujących co do jedzenia, co uzupełniać w kamizelce. Jak w pit-stopie F1 😉 Jednak, przy całej wdzięczności dla wszystkich punktów na trasie, w Zgłobniu wbiegłem w troskliwe ramiona jakiejś babci-ośmiornicy: zanim usiadłem już miałem worek z przepakiem, ktoś zaoferował uzupełnienie bukłaka, ktoś pytał co lać w bidony, jeszcze ktoś pytał o jedzenie, oferował piwo 🙂 Z worka wyjąłem świeże skarpety, koszulkę bez rękawów i nowego buffa. Poprosiłem o wodę i starym buffem umyłem stopy, wytarłem i nakremowałem, użyczonym od innego biegacza kremem p/odparzeniom. Jednocześnie podjadałem drożdżówki i pomarańcze (i pysznego piernika). Wróciły do mnie uzupełnione bidony i plecak z pełnym bukłakiem (oj! ileż on waży ;o ). Na punkt wbiegali i ruszali dalej biegacze, których mijałem po drodze, ale spokojnie odświeżyłem się i przepakowywałem. Słuchawek nie używałem już od kilku kilometrów (zaczęło mnie męczyć skupienie na lekturze), więc schowałem je w kieszeń razem z nowymi chusteczkami (co prawda brzuch przestał boleć, ale nie wiadomo jak będzie).

Na punkcie w Zgłobniu spędziłem kwadrans, ale wiedziałem, że to jedyna okazja by dobrze wyprawić się na pozostałe 60km biegu i nie żałowałem tego czasu. W między czasie przeszła lekka mżawka, więc zrobiło się chłodniej. Ruszyłem spokojnym tempem. Dopiero po 5km dogoniłem grupkę pięciu biegaczy, którzy w konwersacyjnym tempie biegli polną drogą. Włączyłem się do rozmowy i po kilku wypowiedziach dotarło do mnie, że Paweł, z którym lecimy to mijany wcześniej Asfaltowy Chłopak :O Pod którąś górką reszta grupy zwalnia i chwilkę lecimy we dwóch. Wypytuję go o 1000mil w Atenach, rozmawiamy o biegach w Polsce. Ale numer! jeszcze niedawno słuchałem wywiadu z nim u Black Hat Ultra, a teraz truchtamy razem po polnych dróżkach 🙂 W Dąbrowie Paweł zwalnia by się napić, a ja ruszam sam dalej. Jest z górki, jest równo, więc przyspieszam i wypatruję Trzciany. Zaczynam czuć, że lewa łydka ‘ciągnie’, ograniczając mi prostowanie nogi, ale nie jest to jeszcze uciążliwe. Przed przekroczeniem E4 dostrzegam biegacza, który wypytuje o tracka – wygląda, że ktoś pościągałem taśmy. Na szczęście mam mapę w telefonie, więc sprawdzam i wracamy na ścieżkę. Przejście podziemne, zabudowania.. gdzie jest punkt w Trzcianie? Nie chodzi o to, że jestem głodny albo coś – potrzebuję pretekstu do zatrzymania się. Z naprzeciw idzie gość w średnim wieku; gdy go mijam bije mi brawo i rzuca “szacunek”. Ze zdziwieniem zauważam, że to też wzrusza (choć potem przychodzi myśl “ale dlaczego? że biegnę 100km? w sumie, ludzie w tej chwili w pocie czoła pieką chleb albo robią dużo ważniejsze rzeczy niż wstanie w nocy i biegnięcie przez siebie”).W końcu jest punkt w Trzcianie (68.km). Wpadam i pytam o sól. Nie mają, ale mają pyszne kiszone ogórki i kabanosy. ( Wspominam, że przed E4 mają pozrywane taśmy.) Wcinam, gdy uzupełniają mi bidony. Na Zabłociu będzie tylko picie, więc do plecaka pakuję bułkę. Dociera Kelly z chłopakami. Ruszają szybko, więc chwytam w rękę arbuza i lecę za nimi (4minuty na punkcie). Zanim wbiegniemy w las znów jestem na przedzie. Po minięciu autostrady mijam biegacza. W lasach Bratkowic kolejnego. Punkt na Zabłociu miał być za 10km, ale wciąż go nie widzę. Zaczęły się męczące, płaskie i proste (czasem kilkusetmetrowe) odcinki. Wypada je biec, ale głowa domaga się odpoczynku. Gdy trasa jest pagórkowata, to łatwo decydować, że pod górkę idę, a resztę biegnę. Tutaj jest płasko, więc na zdrowy rozsądek nie ma powodu by iść. Wyznaczam sobie więc krótkie odcinki spaceru: od tego cienia do tamtego drzewa, na zjedzenie batona. Jednak łydka ‘ciągnie’ coraz bardziej i czuję, że zaczynam biec na przygiętej nodze. W dodatku odzywa się coś jakby prawy Achilles.W końcu po którymś zakręcie dostrzegam zielony namiot Zabłocia (82.km). Paweł z daleka robi hałas. Gość jest niezmordowany – o północy był na Rynku, zagrzewając przed startem, potem w Tyczynie kierował ruchem, a teraz tutaj poi biegaczy 🙂 Ciężko siadam na ławce i chwytam garść paluszków. Mają sól! Proszę o jedną porcje do softflaska z wodą, a drugą wsypuję sobie na język i przepijam wodą. przegryzam czekoladą. Nadbiega Kelly z chłopakami i szybko lecą dalej. A ja stwierdzam, że już nie będzie lepszej okazji na magnezowego shota. Zostało 34km – jeśli złapie mnie jakiś skurcz, to magnez podany teraz wystarczy, a jest szansa, że pomoże na tę łydkę. Poza tym idę za namiot, ogłaszam ‘zakaz wstępu’ i pakuję bokserki do plecaka, dalej biegnę w samych spodenkach (4’ na punkcie). Słynna “świeżość w kroku” pana Tomaszewskiego jest teraz dosłowna 😉
Niestety łydka ogranicza długość kroku. Wlokę się, zmuszając by nie tracić z oczu grupki Kelly. W końcu wybiegam na asfalt Bud Głogowskich. Jest trochę z górki, więc przyspieszam. Wyprzedzam biegacza (potem chyba drugiego). Czuję ożywienie. Pojawiają się zabudowania Głogowa. Mijając cmentarz zwilżam buffa pod kranem i przemywam czachę oraz kark i ramiona. Widać zabudowania szkoły, gdzie jest punkt żywieniowy.Na punkcie w Głogowie (92.km) jest zupa. Siadam, oddaję softflask do uzupełnienia, a sam wcinam zupę. Jest chłodnawa, ale nie mam czasu na nabieranie nowej z termosu. Chwytam garść żelków i zagrzewany dopingiem, lecę dalej (2’ na punkcie). Teraz chwilę asfaltu i zaraz będzie Bór Tajęcina. Gdy zaczyna się las, wyprzedzam grupkę i ruszam przodem. Jest przyjemny cień i uciążliwość sprawia tylko piaszczyste podłoże. W lesie jest pełno ścieżek, ale zawieszone taśmy i spraye na ścieżkach jasno kierują trasą (mistrzowsko oznaczony odcinek!). Kończy się 99,km. Przychodzi mi do głowy myśl, żeby moją pierwszą stówkę zakończyć jakimś sprintem, ale po próbie przyspieszenia dochodzę do wniosku, że jeśli setny kilometr przebiegnę dostojnym krokiem, to też będzie właściwie ‘uczczone’ 😉 Swoją pierwszą stówkę przekraczam w zaśmieconym lesie wokół siatki lotniska..
Zaczyna się asfalt. Przed sobą widzę biegacza. Zmniejszam dystans, ale wyprzedzam go dopiero po przekroczeniu autostrady. W zegarku, po ‘zabawach’ z trackiem, nie mam przewidywanego czasu ukończenia. Wyjmuję więc telefon i wklepuję w kalkulator biegowy 115km (zapomniałem, że faktycznie jest 116km) i 13,5h. Wyskakuje mi tempo 7:02. Na zegarku mam średnie tempo 7:00. Sprawdzam, że utrzymanie go daje mi 13:25. Fantastyczne może być 😉 To od teraz nie ma mowy by wyskoczyć poza 7:00 ;] Z zapały aż mijam kolejnego biegacza 😉 Pojawia się boisko w Nowej Wsi i punkt żywieniowy. Padam na krzesło i wcinam pomarańcze. Proszę o RedBulla do kubka i do softflaska. Wstaję i proszę o polanie głowy wodą oraz zmoczenie buffa, przewiązanego wokół nadgarstka. Dziewczyny na punkcie działają błyskawicznie (dziękuję Wam!). Ruszam dalej i dobiegam do ulicy. Sznur samochodów, ale z ulgą dostrzegam strażaków. Niestety komunikują, że oni nie zatrzymują aut 🙁 Staję na poboczu i wypatruję przerwy w ruchu aut. Teraz walczę z tempem i o miejsce z biegaczem, który jest tuż za mną. Irytuję się, bo w dodatku takie zatrzymanie wybija mnie z rytmu! Ale w końcu jest przerwa i przebiegam ulicę. Mijam Trzebownisko, ale nie utrzymam tego tempa. Zegarek pokazuje 7:01. Rafał wyprzedza mnie i teraz on prowadzi. Ciągnę się za nim, przechodząc do spaceru odrobinę później niż on. Odległość się zmniejsza. (Na zegarku pojawia się nawet 6:59.) W końcu wyprzedzam go koło Zakładu Karnego. Przede mną górka na wiadukcie (idę) i duża górka na Pobitnym. Z relacji wiem, że potrafi być męcząca. Codziennie pokonuję ją rowerem. Idę, ale pod koniec zauważam, że na przejściu włącza się zielone, więc ruszam biegiem. I biegnę dalej. Z górki na Lwowskiej mam wrażenie, że gnam jak na skrzydłach (potem widzę, że było to ledwo 5:56). Znów dobrze mi się układa, na przejściu przez ul.Dworaka. Teraz schody pod mostem i znane ścieżki. jestem ciekaw jak daleko odstawiłem rywala, ale postanawiam się nie oglądać.Gdy wbiegam na Olszynki, z naprzeciwka macha mi Mateusz, który kończy swój UP70. Razem wbiegamy pod górkę. Skręcamy w prawo. Źle! nie ma taśm, a zatem z powrotem na przejście obok Muzycznej. Nie mam siły biec, a zbliża się już godzina 13:30. Zdaję sobie sprawę, że coś schrzaniłem z obliczeniami i nie zdążę ‘złamać’ 13:30 🙁 (ten zapomniany 116. kilometr trasy UP115). Teraz koło Filharmonii i na fontannę. Schody! Pod Kasztanami i 3-go Maja. Mijam biegaczkę z innego dystansu. Jest zmęczona, ale zagrzewam ją do biegu, krzycząc, że na metę trzeba przecież wbiec 😉 Fara i teraz Kościuszki.

Pod koniec Kościuszki włączam nadświetlną. Nie patrzę na zegarek, jeszcze nie widzę zegara mety, ale wiem że już więcej sił nie będę potrzebował. Mogę zejść do zera na ‘wskaźniku mocy’, bo to i tak przecież koniec gry 😉 Zresztą, mówią, że jeśli nie wymiotujesz na mecie, to znaczy, że nie dałeś z siebie wszystkiego 😉
Mijam metę. Stopuję zegarek. Odbieram medal. Wypatruję miejsca by usiąść i dostrzegam je w namiocie Ratowników. Ciężko klapię na łóżko i piję. Po chwili Ratownik pyta, czy może zmierzyć mi tętno. Jasne. Na pulsoksymetrze wychodzi 115 (saturacja 97%). “Musi pan dużo biegać.” “No tak, trochę biegam ;)” Inna sprawa, że moje spoczynkowe tętno to ok 40bpm.

Taak, ukończyłem UP115. Moim biegowym celem na ten rok było jednorazowe przebiegnięcie dystansu 100km. Dla jego realizacji zaplanowałem starty w trzech zawodach (tak, liczyłem się z ryzykiem nieukończenia i potrzebą wzmożenia treningów). Zdołałem zrealizować cel za pierwszym podejściem. W dodatku kończąc całą imprezę z bardzo dobrym wynikiem czasowym i lokatą. Dziękuję Ultramaraton Podkarpacki za zorganizowanie tej imprezy, od której zaczęła się moja przygoda z biegami terenowymi. Dziękuję znajomym (i nieznajomym) biegaczom za doping i motywowanie tutaj i na trasie. Choć jesteście różni i różnie macie w głowach ;] , to łączy nas bieganie i tutaj możemy na siebie liczyć 😀
Do kolejnych biegów będę mógł już podchodzić z mniejszym stresem. Cel zrealizowany. Potrafiłem przekroczyć granicę 100km. GUT i 7 dolin będą stanowić wyzwanie swoimi warunkami i przewyższeniami, ale wiem już, że 100km jestem w stanie przebiec 🙂

Na koniec garść statystyk z zegarka:
116,68km (1743m przewyższenia) pokonałem w 13h 31 minut. Daje to średnie tempo 6:57 min/km.
Spaliłem 6.352C (wg. wagi schudłem 3kg, a co ciekawe, poza batonami, żelami, ciastkami, owocami, wypiłem jakieś 2l coli 😉
Średnie tętno podczas biegu: 132bpm, a najwyższe 165bpm.
Średni rytm biegu: 136spm. Przy śr. długości kroku 1,05m.
Średnie odchylenie pionowe: 9,2cm (tyle podskakuję przy wybiciu 😉
Średni czas kontaktu z podłożem: 366 ms (dłuuugo).
A nawet gdybym ani sekundy nie zatrzymywał się na punktach i cały czas się przemieszczał, to wg. zegarka zajęłoby mi to 12:43:26 (czas ruchu). Góral z Mazur przebiegł ten dystans w 11:06:09! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *